Tyle wyczekiwania, tyle nastrajania się do wyjazdu, do poczucia festiwalowej-piwnej atmosfery i już…jesteśmy po Beergoszcz 2016. Na bieżąco miałem wiele planów jak opisze tą wizytę, skupiając się na detalach smaku i aromatu (spróbuje jak najwiarygodniej oddać poznane piwa) jednak przed komputerem sprawa wygląda nieco inaczej. Trudniej przypomnieć mi sobie wszystkie niuanse, ale obiecuję, że wszystko będzie rzetelne i sprawdzone.
Co przede wszystkim zadziwiło mnie i moją radosną, serdeczną ekipę? Rodziny, dosłownie, mnóstwo rodziców z małymi dziećmi szczelnie wypełniających miejsca siedzące, a także żywo uczestniczących w dyskusjach przy stoiskach. Drugie zaskoczenie? Komfort spędzania czasu. Przypominając sobie Poznańskie Targi Piwne z listopada zeszłego roku, trzeba oddać organizatorom, że mimo krzesełek na trybunach udostępnionych gościom nie pożałowali miejsc na środku hali.
I to zarówno na krzesłach jak i bajeranckich workach ze słomą przy paletach. Co również wpisuje się w komfort przebywania to także odpowiednia temperatura powietrza. Na Targach w Poznaniu było ciaśniej, goręcej i co wkurzało najmocniej to fakt, że pół hali było zamknięte choć wystarczyło ustawić stoiska pod ścianą, a nie w połowie sali. Co zawiodło? Moim zdaniem nagłośnienie, było nierównomierne i zdecydowanie zbyt miejscowe tzn. brakowało jasnych komunikatów ze strony organizatorów o odbywających się panelach dyskusyjnych. Ale to niewielkie sprawy, sam festiwali był bardzo udany!
Ilość wystawców, ich chęć do rozmów i dzielenia się informacjami, serdeczność browarników, blogerów, a także ludzi w kolejkach przekraczała granicę polskiej codzienności. Zwłaszcza ekipa z Wąsosza, Kingpina i Setki wspaniale dzieliła się wiedzą, pomysłami, żartami. Rozmowy z nimi przeprowadzone były interesujące i żywiołowe, jednocześnie cholernie serdeczne. Duże brawa dla Was!
Przechodząc już do piw przeze mnie kosztowanych: zacząłem klasycznie od P(APY) z browaru Mayernsztadt. Klasyka gatunku, ale wyborna: chmielowo-cytrynowa, z aromatami żywicy i lasu, a w smaku szczególnie goryczkowa, ale nie przeciągła z równoważonym balansem.
Na festiwalach piwa oprócz możliwości porozmawiania ze sprzedawcami, piwowarami uwielbiam możliwość kosztowania piwa w ilości 0,2 bądź 0,3. Do degustacji lepszej ilości nie wymyślono, w rozsądnym odstępie czasu pozwala to na zachowanie właściwości rozpoznawczych mózgu i kubków smakowych.
Po skończeniu pierwszej degustacji udałem się na stoisko Kingpina. Z daleka przykuwało uwagę jaskrawymi kolorami, wypełnionymi po brzegi półkami, elegancko podświetlonym logo, a przede wszystkim świadomością, że właśnie tam można skosztować premierowego piwa ,,Cajanerio: Session IPA z owocami Caja”.
Tutaj dopiero poczułem co to znaczy gorycz! Była zdecydowanie intensywna, przeciągła, długo utrzymywała się na podniebieniu, ale jednocześnie w aromacie królował aromat kwaskowatości i chmielu. Owoce również były choć zdecydowanie czuły się przytłoczone taką ilości goryczy, chłopacy sami przyznali, że nie spodziewali się takiej mocy i następna warka będzie lżejsza w gorycz. W czasie rozmów około piwnych wyszło, że łączy nas jedna uczelnia, jeden wydział, a nawet jedna specjalizacja. Świat jest mały. Pokrótce opowiedzieli mi o swoich procesach logistycznych i jestem pod wrażeniem sprawnością ogarniania wszystkiego od początku do końca.
Po krótkiej przerwie, gdy pozwoliłem nieco odpocząć kubkom smakowym po tak intensywnej lekcji od Kingpina, nadeszła chwila na sprawdzenie oferty food truckowej. Część wozów znana mi była już z innych festiwali, ale ciągle co robi na mnie wrażenie to kamienny piec w ciężarówce. Niezłe zawieszenie!
Przeważały food trucki z burgerami, które wyglądały imponująco i przytłaczały swą wielkością: z tego względu właśnie nie mogłem na niego sobie pozwolić, żołądek domagał się odpoczynku od ogromu jedzenia. Do wyboru były także niemieckie wursty w wszelakich odmianach, a także coś słodkiego na ząb: donuty na patyku.
Po powrocie do wnętrza hali przyszedł czas na kolejną festiwalową premierę ,,Doctor Brew: Sinem IPA”. Pierwsze wrażenie było bezbłędne, bursztynowa barwa zwieńczona pianą rosnącą na wysokość dwóch palcy zachęcała do kosztowania. I muszę przyznać, że po pierwszym hauście poczułem się zawiedziony: było goryczkowe, ale nie zaskakujące, smaczne, ale nie wybitne. Choć coby nie mówić, wypiłem je z przyjemnością.
Spacerując po hali z nowo zakupioną szklaneczką wypełnioną Doctor’em Brew, podążałem za moją damską ekipą, która chodziła po stoiskach w poszukiwaniu swych smaków. Sprzedawcy z serdecznością częstowali i dawali do testowania próbki piw oczekując na werdykt, niektóre z nich jak np. IPA z konopią naprawdę sprawiały znakomite wrażenie.
Spacerując w ten sposób odnalazłem następne piwo warte skosztowania: LolliHop z BeerBrosa. Ten mocno chmielowy trunek został wymieszany z…landrynkami. I choć tak jak w przypadku piwa z Kingpina, głównie dominowała gorycz, landrynki były wyczuwalne i dawały wspaniały, znany z dzieciństwa słodkawy posmak. Do tej pory było to dla mnie największe zaskoczenie tego dnia, płynęła z niego zdecydowania przyjemność z picia, nie znikająca na przestrzeni czasu.
Podczas rozmów przy paletach, siedząc na worku z sianem zostaliśmy poczęstowani przez Pana roznoszącego testowe próbki ,,Souerem z Maliną” z browaru Bazyliszek. Muszę przyznać, że w tym czasie zapaliły mi się kufle w oczach, ruszyłem czym prędzej do stoiska. Co prawda chwilę zajęło mi kupienie swej porcji trunku, Panowie na stoisku chętnie zajmowali się rozmowami i odsyłaniem od jednego do drugiego w celu zakupienia, ale biorąc pod uwagę, że wszyscy wokół byli lekko ,,wcięci” nie stanowiło to najmniejszego problemu. Budowało atmosferę napięcia przed kosztowaniem.
I oto jest mój zwycięzca! Piwo było po prostu i, aż genialne. Naturalnie malinowe i kwaskowe, zero sztucznej słodyczy, a jednocześnie piwne. Idealne połączenie na odświeżenie po wcześniejszych silnych goryczkach. Na zbliżające się lato, upalne dni będzie pasowało perfekcyjnie. Barwą także przykuwało uwagę: malinowy kolor spajał się aromatem i smakiem, niczego więcej jemu nie było trzeba.
W między czasie udałem się do stoiska Browaru Wąsosz, szczególnie tutaj kłębiły się tłumy, a gwar niosący się z tego miejsca zataczał szeroki promień. Zamieniłem nawet nie małą ilość słów z sprzedawcami oraz głównym zarządcą browaru. Była to bardzo owocna, serdeczna rozmowa, z której niezmiernie się cieszę. Na moje pytanie jak oni to robią, że tyle browarów u nich warzy w tak krótkim czasie, dostałem obietnicę dowiedzenia się tego na miejscu. Podwojenie mocy produkcyjnych także powinno nastąpić w niedługim czasie, jeszcze więcej magii w każdej części Polski! Na końcu czerwca ekipa z Wąsosza wybiera się do Finlandii, do swych znajomych piwoszy z Humalove Brewing, którzy także gościli na targach i z wielką pieczołowitością sprzedawali piwa.
Po zakończeniu degustacji nasz czas w Hali Łuczniczki dobiegł końca, udaliśmy się na dłuższy spacer w kierunku dworca, zahaczając po drodze o centrum miasta. Szczerze muszę przyznać, że ten spacer był dla mnie pozytywnym zaskoczeniem, choć Torunianie nazywają ją ,,Brzydgoszczą” muszę oddać, że miasto wyraźnie zmienia się na lepsze.
Myślę, że z biegiem czasu będzie jeszcze lepiej, ewidentnie miasto ma potencjał, ważne by go odpowiednio spożytkować. Podsumowując: festiwal uważam za udany i ze względów piwnych, wspaniale smaczne trunki mieszały się z atmosferą tworzoną przez ludzi, którzy podnieśli rangę tego miejsca i dali mu energię.
Na Silesia Beer Fest niestety nie dam rady dotrzeć, ale już za nie długo widzimy się na Beer&Food Festiwal w Poznaniu!
Wielkopolski Piwosz 9.05.16