Usłyszałem kiedyś ciekawą teorię, bodajże u Kopyry, że mocne wersje koncernowych trunków są najbardziej pijalne. A to ze względu na tłumiący pozostałe inne paskudne smaki, alkohol. Najwyższa pora obalić tą tezę! Ułatwi mi to dzisiejszy gość z Podhala, Pan Tater. W naszym niedzielnym cyklu naprawdę nie chodzi o to, że z lubością niczym czarownik wbijamy szpilę w laleczkę (butelkę) vodoo, a o rzecz bardziej przyziemną: sprawdzenie czy wszystkie popularne koncerniaki są nie pijalne. Już na początku przekonuje się, że zapach górala jest nieprzyjemnie ostry, cholernie ciężko wyczuć w nim jakąkolwiek cząstkę, która mogłaby być sprawiać przyjemność. Powiem Wam, że jest wręcz to niemożliwe,od samego zapachu moja ukochana babcia zamroczyłaby się i zaczęła kiwać głową raz w górę, raz w dół…Sentencja na etykiecie głoszącą, że ma ,,bogaty smak” jest mniej więcej tak samo ironiczna jak fototapeta z książek u narodowego Mariana. Płynę z prądem alkoholu, uderzyłem głową w skałę wystającą z górskiego strumienia i mamrocząc coś pod nosem, posuwam się bezwiednie ku końcowi, ku wodospadowi, ku następnemu łykowi…byłem przekonany, że to mój koniec, upadek z takiej wysokości w masie wody, która mnie wepchnie pod skały może się skończyć tylko w jeden koszmarny sposób. Wtem na skale dostrzegłem Pana Tatrę, wskazywał on na butelkę w mojej ręce, którą o dziwo ciągle kurczowo trzymałem. Pokazywał bym wziął jeszcze jeden łyk, w panice, nie rozumiejąc co robię, zaufałem mu. Krztusząc się lekko raz wodą, raz z ogłupienia ilością Tatry zacząłem spadać w dół, wtedy znienacka jak brzoza na lotnisku wyskoczyła mi myśl: nie ukryty alkohol w Tatrze rozluźnił mi wszystkie mięśnie, przeżyję! Tak też się stało. Miast rozbić się o skały, tylko się o nie otarłem, rozluźnione ciało dopasowało się do kształtu kamienia zagłady. Nic nie czułem, nawet majestatyczne fale zniknęły, dokładnie tak jak piana na tafli trunku…

Obelix wpadł do kociołka z magicznym wywarem jak był mały – ten baca z Tater wpadł do kotła z gorzałą. Przepalanką, by być bardziej precyzyjnym. Co więcej, nie był to kocioł, tylko opakowanie po emalii, bo trochę owej chemicznej, rozpuszczalnikowej woni zostało. W sumie nie przeszkadza ona za bardzo, bo umieramy nim zdążymy ją poczuć – śmierdzi alkoholem oraz przepalonym słodem. Nie wierzyłem sam sobie, gdy nie wyczuwałem kukurydzy, ale sprawdzałem ( narażając się na stały uraz powonienia ) kilka razy i nie zastałem tam paskudnej kolby z herbu koncernu. Jedynie metaliczność przeżyła zalanie spirytusem. To co zostało z bacy, gdy już go wyłowili było jeszcze brzydsze niż baca zwyczajny ( nie mocny ). Brak piany to już norma, ale ten wygląd nie zasługuje nawet na to jedno zdanie! Jest tak paskudnie sztuczno-czerwonawy, a przy przechylaniu przezroczysty, że nazwanie go barwą jest potwarzą dla tego słowa – co najmniej w takim stopniu jak nazwanie tego piwem dla Nektaru Bogów. Gdy zapytali się bacy co czuł, gdy pływał w wiadrze po farbie nie odpowiadał, tylko wlepiał beznamiętnie wzrok w przestrzeń. Doszedł do siebie dopiero na łożu śmierci i powiedział wciąż jeszcze łamiącym się głosem:
– Sam alkohol, zgagę, która trzyma mię do dzisiaj oraz przepalony cukier z chemiczną nutką rozpuszczalnika. – po czym zaszlochał i umarł.
Zapach 0;
Smak 0;
Wygląd 0;
Ogólnie 0.
Smakosz śląski
- Kraj pochodzenia: Polska
- Kupione: Piotr i Paweł
- Cena 2,49 zł,-